Taki tłum, jak tu,
Taki szum, jak tu.
To tradycja, stara jak świat…
To oczywiście początek piosenki autorstwa Ludwika Starskiego. Pamiętam ją z czasów dzieciństwa, ale wtedy ani statków na Bielany nie było ani karuzeli.
Minęło kilkanaście… i jeszcze raz kilkanaście lat 😉
Na warszawskie Bielany znów pływają statki, jest także karuzela. I tłum był 🙂 Wiecie, wstyd się przyznać, ale byłam na Bielanach pierwszy raz w życiu, mimo iż tu mieści się siedziba mojej uczelni. Kilkanaście lat temu wydział matematyczno-przyrodniczy mieścił się gdzie indziej i nigdy nie było okazji ‚wycieczki’ na Bielany. Dzisiaj za to taka okazja się pojawiła. Nasze najstarsze Dziewczyny pojechały na Starówkę świętować Dzień Polskiej Harcerki (wróciły już pełne wrażeń i zmęczone), my zaś po Mszy Świętej zapakowaliśmy pozostałą Progeniturę i pojechaliśmy na Bielany właśnie.
Dlaczego akurat dzisiaj? Ponieważ dziś przypada wspomnienie św. Franciszka, imieniny naszego Franka oraz Dzień św. Franciszka i Lasu Bielańskiego. Z tej okazji Katolickie Centrum Kultury „Dobre Miejsce” zorganizowało Piknik Rodzinny. Porzuciliśmy nasz samochód na samym początku parkingu, w miejscu w którym zaczynały się stragany z rękodziełem ludowym i powoli poruszaliśmy się unoszeni wielobarwną i wielopokoleniową falą tłumu. Stopniowo ukazywały się naszym oczom coraz ciekawsze zakamarki Dobrego Miejsca. Na samym początku chłopcy wleźli do wnętrza mini-zamiatarki f-my Byś. Byli bardzo z siebie zadowoleni i nawet nie zorientowali się, że pojazd nie ma kierownicy w miejscu w którym zazwyczaj być powinna… Dostali gadżety, podziękowali i powróciliśmy do naszej fali. Po kilku minutach dotarliśmy na plac przed po-kamedulskim kościołem. A tu niespodzianka! Szopka 🙂 i osiołek… Franek, cierpliwie znoszący pieszczoty dzieciaków.
Na wprost kościoła grill i zgodny synowski dwugłos: Mamo jestem głodny…. Mamo, zjemy coś?
Bardzo zdziwił nas widok schodów najwyraźniej do Nieba, ale o wyglądzie podwójnej helisy DNA. Był nawet człowiek, który na nią się wdrapał, ale nie powiem kto. Zapewne media społecznościowe będą bardziej skłonne do współpracy 😉 My jednak posililiśmy się, Dzieciaki te mniej głodne pobiegły obejrzeć spektakl Teatru CoNieco pt. „Ostatnie drzewo„. Zazwyczaj ostrożnie podchodzimy do różnych proekologicznych inicjatyw (eko – zostało zawłaszczone przez różne ideologie), jednak spektakl był OK, mądry i bez fanatyzmu ideologicznego. Na sam koniec wycieczki stanęliśmy jeszcze oko w oko z żywymi sowami. Piękny i dostojny puchacz, gdy tylko poczuł okazję wyrwania się na wolność postanowił z niej skorzystać. Jednak najwyraźniej był oszołomiony swoim sukcesem do tego stopnia, że jego opiekun bez problemu go pochwycił i umieścił w transporterze. Druga sowa – płomykówka zachowywała się w sposób bardziej zrównoważony. Co ciekawe zwierzakom nie przeszkadzały dzieci, które podchodziły dość blisko, a nawet bardzo blisko szponiasto zakończonych pazurów (wyobraźnia Matki działa i ma się świetnie…).
Kiedy się odwróciliśmy zauważyliśmy… karuzelę 😀 Nie miała w sobie błyszczącego kiczu karuzel lunaparkowych. Ona jest elegancka surowością drewna. Wabiąca niezwykłą formą zwierzęcych figur, a zwłaszcza unoszących się w powietrzu i wirujących… ryb.
Jeszcze kilkuminutowe karmienie baranków i odwrót. Tłum zauważalnie zmalał. Przy stoiskach zaopatrzyliśmy domową płytotekę (Hiob, Beata Bednarz i Luxtorpeda) oraz spiżarnię (miód wrzosowy oraz konfitura z cytryn z anyżkiem ;)) Swoją drogą Królowe Cytrynowe zachwycały nie tylko oryginalnością sprzedawanych produktów, ale i osobistym urokiem…
To zdecydowanie Dobre Miejsce 🙂